# menu

:: strona główna
:: - - - - - - - - - - - - - ::
:: napisz do mnie!


 # Odkupienie
    Tekst napisany ponad miesiąc temu, i nie ma nic wpólnego z tekstem o przyjaciółce (ossi) z przed kilku dni. Musiałem go napisać, musiałem go wkleić. Wtedy nie mogłem. Robię to teraz. Nie znalazłem zdjęcia obrazującego ten tekst. Takie zdjęcie nie istnieje. Tym tekstem zamykam i tak zamknięty rozdział w moim życiu.

Xing odkupił winy. Xing stał się człowiekiem. Xing pokazał, że ma jakiekolwiek uczucia. Czy żałuję? Poniekąd. Czy jest dumny? Jak najbardziej. Po 7 miesiącach, które przemijały na ukradkowych spojrzeniach typu "zdechnij", na mijaniu się w poczuciu, że większego wroga nie można sobie wymarzyć, oraz na cichych obgadankach, nadeszła chwila zmieniająca wszystko. Zmieniająca mnie.

Niedawno, ona napisała sms. (Ta ona już się pojawiała, zapraszam do tekstów "przyjaźń" i "świnia".) Szuka mieszkania. Pomyślała o mnie. Nie znałem numeru z którego pisała, była 1.02 w nocy - olałem to, poszedłem spać. Rano jeszcze raz wróciłem do sms'a. - To nie ona, to ktoś inny - pomyślałem, ona nazwę ulicy napisałaby z dużej litery. Skoro to nie ona, po co tracić czas, i odpłynąłem do swoich porannych zajęć. Około 15 godziny, zaczęła mnie prześladować myśl. Tylko ona zna ten adres. Każdy inny, ujął by to inaczej, ale ona znała pełną nazwę. To ona czy nie? - myślałem. To niemożliwe, jesteśmy wrogami... Nie miałem nic na karcie, poprosiłem mamę o telefon, aby wysłać sms'a. Dała mi go, wystukałem krótki tekst. W tekście było proste zapytanie w stylu kim jesteś. Minęła 20 minut, przyszła odpowiedź. Jej imię. Przeraziłem się, ona prosi mnie o pomoc. Jest źle, jest bardzo źle. A może to kpina? Jakaś forma ataku, lub ktoś się podszywa? Nie byłem pewny. Postanowiłem się spotkać z Tą osobą... Działa się to pod moją szkołą... Wyszedłem na przerwie przed nią... Flashback...

Poznałem ją około 12 października 2005. Pamiętam, że to było przed moimi urodzinami, bo mi nie zdążyła złożyć życzeń. Nie znała daty. O tak chodziła po korytarzu i wydała mi się sympatyczna. Pogadaliśmy, była sympatyczna. Gadaliśmy dużo. Nawet bardzo, zaczęła się przyjaźń. Przed świętami wielkanocnymi, jej chłopak ją rzucił. Była załamana. Znalazła pocieszenie u przyjaciela, u mnie. Ciężko było nie tylko jej, ale i mi. Pocieszać kobietę? Stworzenie tak inne, ode mnie samego. Stworzenie złożone, nie takie jednokomórkowe coś jak faceci. Pocieszałem, rozmawiałem przez telefon w środku nocy, pękła nie jedna butelka wódki. Bywało coraz lepiej. Nagle ktoś się pojawił. On. Zabrał mi ją. Miałem jej coraz mniej. Zaczęły się kłótnie, kłamstwa. Były rozstania i powroty. Kochałem ją, więc trwałem obok, to dawało jej szczęście. Jego nienawidziłem. On nienawidził mnie. W końcu powiedziałem, jej, że postaram się z nim zaprzyjaźnić. Zrobiłem to. Gadałem z nim... Tylko, że nic dobrego (a może właśnie tak?) z tej gadki nie wyszło. Dowiedziałem się, że ona nas obu okłamuje. Ze nie jest fair. Że ma równo w dupie mnie i moje starania. Powiedziałem: chuj. I zerwałem znajomość. Ułożyłem sobie życie, poznałem wiele osób, nawiązałem nowe przyjaźnie. (Szczególnie jedną, pozdro!) Byłem szczęśliwy, przez 7 miesięcy.

Przed szkołą czekali oboje. Na rowerach byli. Zobaczyli mnie, ona podeszła. "Siema" powiedziała, jak gdyby 7 miesięcy to tygodniowe grzybobranie u babci było. Zapytałem o co chodzi, powiedziała, że mama wywaliła ją z domu, i czy może u mnie pomieszkać, zgodziłem się bez wahania. Ona dodała jednak, że "nie chodzi tylko o jedną osobę". Oboje wylecieli ze szkoły, oboje wylecieli z domu. Oboje mnie nie znoszą. Oboje przyszli po pomoc. Podeszliśmy do niego. Zaczęła się rozmowa. Dowiedziałem się, że od kilku dni, śpią na jej klatce schodowej. Że kończą im się pieniądze. Że nie wiedzą co zrobić. Zapytali czy mogą mieszkać u mnie. Zgodziłem się. Postawiłem warunki, szukają mieszkania, pracy... Miał to być miesiąc. Przeraziła mnie ta długość. Wszystko mnie przerażało. Sytuacja była niezręczna. Nie wiem dla kogo bardziej. Dla nich, bo żebrzą u wroga o pomoc, czy dla mnie, bo nie miałem pojęcia co zrobić. Zapytałem: czemu ja? Odpowiedziała, że nie mają nikogo innego. Dałem im klucze. Powiedziałem zgoda, nie chce za to pieniędzy, nie chce nic. Chce tylko ich szczęścia. Ucieszyli się, zabrałem plecak i poszedłem do domu. W drodze do autobusu naszła mnie myśl. Co ja robię? Zadzwoniłem do ojca. Miałem rację nie mogą tam mieszkać. Zadzwoniłem do niej, kazałem im przyjechać. Oddać klucze zrobili to. Zaproponowałem im pomoc. Inną pomoc. Jedzenie czy coś... Nie mieli pomysłu... Powiedziałem, że się rozejrzę po znajomych czy nie mają wolnego kawałka podłogi. Przez 4 godziny dzwoniłem, biegałem stawałem na głowie. W końcu znalazłem im. Miła samotna staruszka. Minimum pieniędzy, albo nawet wcale. Na tydzień, czy nawet dłużej. Zadzwoniłem do nich, podałem adres. Ucieszyła się. Jej głos był ciepły jak kiedyś. Cały czas myślałem o tym. Jak tak można, co z niego za facet co własnej kobiecie dachu nie może zorganizować, co z nich za ludzie że nie mają nikogo, że wszyscy ich nie lubią, że ich klasa cieszyła się, jak odeszli. Ja też się cieszyłem. Ale to "ona". Moja siostra... Muszę ją kochać, bo "rodziny się nie wybiera" ale ja ją wybrałem. Ja nazwałem obcą dziewczynę siostrą. Była rodziną, jest rodziną, i będzie rodziną. To mój świadomy wybór i będę w nim trwał. Nie jestem facetem, który mówi kobiecie piękne słówka, a potem ją zostawia. Ja nigdy nie zapominam. Nigdy nie łamie obietnic. Nie odwracam się od najbliższych. Po 22.00, dostałem sms'a. - "Dlaczego to zrobiłeś?" Nie odpowiedziałem jej, i nie odpowiem. Ona nie zrozumie. Nigdy nie znała w stosunku do kogoś słowa przyjaźń, nigdy go nie pozna...

 designed by xing & pfl   :: do góry ::